Opuszczone budynki mają w sobie jakąś magiczną moc przyciągania. Zawsze mnie ciągnie, aby wejść, zobaczyć i po prostu spróbować zrozumieć. Kto tu żył, mieszkał i co spowodowało, że budynek został opuszczony i zapomniany. Jakiś czas temu opisywałem historię opuszczonego hotelu na wyspie Phuket, dziś również pochylę się nad tajemniczą historią opuszczonego hotelu. Tym razem na małej wyspie Koh Tao.

Laem Thian to mała zatoka na wschodnim wybrzeżu Koh Tao. Dostać się tu można drogą wodną wynajmując łódkę lub tez spróbować trekingu przez dżunglę. Nie ma tu żadnego szlaku turystycznego, a jedynie zapomniana i zniszczona droga, która momentami znika zupełnie pochłonięta przez tropikalny las. Jeżeli nie pomylisz drogi i nie uciekniesz przed tnącymi komarami, to dotrzesz do małej zatoczki z malowniczą plażą. Oprócz tej plaży znajduje się tam jednak coś jeszcze. Opuszczone domki, które to właśnie postanowiliśmy odwiedzić.

opuszczone domki punkt widokowy
Widok na opuszczony hotel w Laem Thian

Wycieczka na opuszczone domki.

Sobotnim rankiem po wciągnięciu śniadania i obowiązkowej kawy, ruszyliśmy na eksplorację tych nieodkrytych dla nas zakamarków wyspy. Z opisów i relacji, które udało mi się zdobyć, dojście powinno być w miarę proste i nie powinno zająć więcej niż 2 godziny. Korzystając z niewątpliwej przewagi dużego motoru nad skuterem, wjechaliśmy w głąb dżungli jak najdalej się tylko dało. Uzbrojeni w wodę, wygodne buty oraz aparat, ruszyliśmy dalej pieszo. Ścieżka z początku była szeroka i wygodna, nawet miejscami wybetonowana. Wkrótce jednak przerodziła się w pozostałości rwącego potoku powycinane w gliniastym podłożu. Dobrze, że tym razem mamy jednak wygodne buty, a nie Crocsy… Jednak w pewnym momencie droga zupełnie przestała zasługiwać na miano jakiejkolwiek „ścieżki” i przerodziła się po prostu w wyschnięte koryto okresowej rzeki. I tu właśnie popełniliśmy błąd, który to kosztował nas wiele wysiłku, potu, a nawet i krwi.

Zasugerowani pozostałością rzeki, dziarsko ruszyliśmy jej dnem licząc, że do celu mamy nie więcej niż 20-25 minut spokojnego marszu. Jednak im niżej schodziliśmy, tym droga stawał się coraz bardziej wymagająca, a miejscami i realnie niebezpieczna. Zdaje się jednak, że zupełnie zapomniałem o słowach Sun Tzu mówiących, że „kiedy wróg ma przewagę, należy się wycofać”. Brnęliśmy więc coraz dalej, ale i coraz bardziej zbliżaliśmy się do wody, a tym samym do celu. Tak przynajmniej nam się wtedy wydawało…

opuszczone domki i hotel koh tao plaża
Chyba u celu!

U celu, ale nie do końca…

Szczerze mówiąc nie wiem ile trwała nasza walka z wielkimi głazami, zwisającymi zewsząd gałęziami i zatęchłymi mokradłami, ale w końcu dotarliśmy do celu! Do celu, który okazał się nie być naszym celem, ani odrobinę. Faktycznie była tam mała przytulna plaża oraz czysta i ciepła woda, ale za cholery nie była to zatoka Laem Thian!

Szybka orientacja w terenie utwierdziła nas, że plaża na której wylądowaliśmy to Mao Bay, a ta zaś jest oddalona o kilkaset metrów na północ od naszego celu. Problemem jednak nie był dystans, a dzieląca nas góra. Rozwiązania były dwa i niestety oba średnie. Albo wracamy drogą, którą przyszliśmy, albo próbujemy przebić się do „naszej” zatoki przez wielkie, przybrzeżne głazy.

Obie opcje szybko spotkały się z dezaprobatą, jak tylko Lepsza usłyszała jaki ma wybór:

– rób co chcesz, ale nie ma takiej możliwości, abym wróciła tą samą drogą!
– ale…
– I chyba nie wyobrażasz sobie również, że będę właziła na te wielkie kamienie?
– a chcesz tu zostać, jak ten z Cast Away?
– nie, bo urządzę się tu jak ci z Lostów.

opuszczone domki i hotel koh tao ocean
Oto nasza droga na opuszczone domki

Wycieczka przez głazy.

Koniec, końców zgodziła się na wspinaczkę po wielkich głazach. A więc ruszyliśmy. Skakanie z kamienia na kamień początkowo było nawet i zabawne. Niestety im dalej szliśmy tym przeszkody stawały się poważniejsze, a my czuliśmy się coraz bardziej jak bohaterowie filmu King Size. Upał stawał się coraz bardziej uciążliwy, zapas wody kurczył się zdecydowanie za szybko, a droga w magiczny sposób wydłużała i z każdym kolejnym kamieniem robiła coraz bardziej wymagająca.

– nie idę dalej!
– jak to nie idziesz? A co chcesz zrobić?
– N I E I D Ę. Przeliterować? – tupnęła nogą, aż kamień na którym staliśmy się zakołysał
– to chcesz wracać teraz całą tę drogę przez krzaki i ciernie? I to jeszcze pod górę?
– o nie kochany… mam lepszy pomysł. Ty wymyśliłeś to ty teraz weźmiesz wszystkie rzeczy, a ja wskoczę sobie do wody i te kilkaset metrów przepłynę.
– yyy….
– czekam na ciebie na miejscu. pa!

🔻🔻🔻 Czytaj dalej…

2 KOMENTARZE