Po przyjemnym Phuket oraz zatłoczonym Koh Phi Phi, wylądowaliśmy na kolejnej wyspie. Tym razem Koh Lanta. Tu jest inaczej, jakby spokojniej i wolniej. Mniej półnagich turystów, mniej głośnych barów. Czas tu zdecydowanie płynie inaczej.

Zwlekam się z łóżka i wyciągam z lodówki małą puszeczkę kawy na zimno. Spoglądam przez okno – widok na bambusowy, rozpadający się bungalow. W tle palmy. Spoglądam na zegarek. Południe. Nieźle pospane, nie ma co… Nic na to nie poradzę, że kocham spać. Uwielbiam się wylegiwać w łóżku jednak czasem mam wyrzuty sumienia, gdy jem śniadanie o trzeciej po południu. Z drugiej jednak strony mam ten niesamowity komfort, że nic nie muszę… Widzę tych biednych turystów, którzy mają plan napięty jak plandeka na żuku. Jakiekolwiek opóźnienie może spowodować istną katastrofę z rozwodem w tle włącznie. Nic nie muszę… Nie jest to oczywiście prawda. Bardziej taka półprawda. A może ćwierćprawda…? Z tych egzystencjalnych rozważań wyrywa mnie głos dochodzący spod kołdry: „już wstajemy?”. To Lepsza się przebudziła. Tak, ona też lubi spać.
Wyspa Koh Lanta.
Idziemy na śniadanie. Zamiast menu jest nieczytelna kserowana kartka. Zamawiamy. Podobno ma być jakieś jajko i tost. W oczekiwaniu na jedzenie ogłaszam Lepszej, że mam najlepszy pomysł jaki kiedykolwiek wymyśliłem. Zbywam jej pełne politowania spojrzenie i referuję dalej. Myślałem o tym całą noc i postanowiłem, że… kupimy sobie SŁONIA.
Niezręczną ciszę przerywa pojawienie się na stole sadzonych jajek oraz przypalonych tostów.
– Przepraszam, powtórz: co słonia???
– No… kupimy sobie słonia…
– Czy ciebie już do reszty słońce spaliło? Jak słonia, co słonia?
Wjechała kawa i sok z ananasów.
Wiedziałem, że nie będzie łatwo więc przygotowałem całą masę argumentów.
Słoń zje wszystkie resztki i śmieci.
Znalazłem słonia i małego słonika (przesłodki!) w zagrodzie z wielkim napisem „przejażdżki na słoniu, karmienie małego słonia”. Stanąłem na poboczu i przyglądam się. Widzę, że „menu” jest raczej ubogie. Jakieś liście i resztki. W międzyczasie podjeżdża zapakowany do granic możliwości pickup. Cały jest pełen liści. Nie wiem dokładnie liści czego, pewnie jakaś palma. Więc wyładowują tę sałatkę i nie ma miejsca na pomyłkę. To jest właśnie dieta tych słoni. Genialnie! Nie trzeba kupować suchej karmy w wielkich workach, wystarczy posprzątać ogród! Swoją drogą jakby wyglądał taki worek suchej karmy dla słonia?

Słoń będzie lepszym strażnikiem domu niż pies.
Pomyślcie sobie, że włamuje się do was żądny łatwego zarobku rzezimieszek. Skrada się cicho przez podwórko i już ma sięgnąć za klamkę, gdy nagle obok spostrzega… słonia. Tenże nie musi nic robić. Ani go gonić, ani okładać trąbą. Po prostu stoi i patrzy się swoimi małymi, świdrującymi oczkami. Wasz dobytek z pewnością zostanie nienaruszony, a niedoszły złodziej następnego dnia rano umówi wizytę u specjalisty. Psychiatry.
🔻🔻🔻 Czytaj dalej…
Obywatelu, uwazaj z tym czytaniem pomiedzy wierszami. Kazdy jest inny, wiec kazdy przeczyta cos innego, niekoniecznie zgodnego z Twa intencja..
Podpisuję się wszystkimi kończynami, ale nie wiem czy pierwsza część wpisu wręcz nie zachęci ludzi, ktorzy nie widzą w tym nic złego do jeszcze bardziej wymyślnych pomysłów. Najgorsze, że powstaje w różnych krajach mnóstwo pseudo – miejsc „ratujących” zwierzęta, a powstałe aby wycyganiać hajs od turystów 🙁
No cóż, masz całkowitą rację…dla turystyki jednak robi się wszystko. Gdyby można było „zaprzegnąć” stado ptaków żeby turysta mógł sobie polatać, pewnie już dawno by to zrobiono…Jednak winni jesteśmy my, bo większość na myśl o przejażdżce na słoniu czy pływaniu z delfinami aż się trzęsie…cóż się dziwić…sama kiedyś byłam w tej grupie, ale teraz mam świadomość jak to wygląda naprawdę…warto sobie pooglądać w jakich warunkach żyją takie zwierzęta, jak na codzień są bite a ich psychika od najmłodszych lat „łamana”…
Wszystko jest dla ludzi. O ile robimy to świadomi naszego wpływu na otoczenie.
A w naszej „cywilizacji” lepiej? Zamiast na słonia żebrzą na dziecko. A co te biedne dzieci winne… I tak z tych pieniędzy nic nie dostaną.