Oczy pani w okienku zaczęły się powiększać w zastraszającym tempie, aż wypełniły jej całe okulary. Z uszu poszła para i jedyne co wydukała to:

– proszę poczekać!

Po chwili wróciła, ale widać było, że bez walki się nie podda. Bez słowa zaczęła stukać w klawiaturę i dopiero po chwili rozpoczęła ostrzał pytaniami.

– imię?
– Lepsza
– nazwisko?
– Czterokilowa
– adres zameldowania?
– nie posiadam;
– jak to?! Co to znaczy, że pani nie ma zameldowania?!
– no nie mam. Nie mieszkam w Polsce. Wyjazd zgłosiłam w urzędzie, a ten mnie wymeldował.

Na licu pani z okienka pojawił się szyderczy uśmiech.

– no to pani nie może się zarejestrować! Tu musi być adres!
– nie, nie musi. Przepis jest jasny i mówi o adresie zamieszkania, a nie o zameldowaniu. To są dwie zupełnie odrębne sprawy. Nie muszę nigdzie się meldować, aby gdzieś mieszkać.
– musi być zameldowanie. Jak pani nie ma to nie zarejestruję. Jak pani nie mieszka na stałe w Polsce to trzeba zrobić zameldowanie tymczasowe albo uzyskać kartę pobytu – pani z okienka wystrzeliła stekiem bzdur.

Niestety ta kupa bzdur i postkomunistyczny stosunek do pacjenta, był nie do przejścia. Odeszliśmy z niczym. I być może historia skończyłaby się w tym miejscu, zmuszając nas do zbagatelizowania problemu z jakim przyszliśmy lub ostatecznie do wizyty prywatnej. Nie złożyliśmy jednak broni…

Prawa kobiet w ciąży? Coś tam słyszeliśmy…

– słuchaj, a co jak to oni mają rację? – pytam Lepszą.
– chodźmy więc zapytać tych co to te przepisy stworzyli! Delegatura NFZu jest dwie ulice dalej.

Po krótkim spacerze, wchodzimy do biura Narodowego Funduszu Zdrowia, które wygląda dość skromnie, jak na moje wyobrażenia. Nie tracąc czasu przechodzimy do konkretów.

– czy kobieta w ciąży może korzystać bezpłatnie z pomocy lekarskiej, nawet nie posiadając ubezpieczenia?
– oczywiście, że tak! Wystarczy przedstawić dowód, że jest pani w ciąży. Może to być książeczka ciąży.
– a co z adresem? Ma być zameldowania, czy zamieszkania?
– yyy… chwileczkę… tak. Chodzi nam o adres zamieszkania, który podaje pani w drodze oświadczenia.
– hmm… ma pani tutaj telefon? Proszę zadzwonić do tej przychodni i im to wytłumaczyć.

Kolejny krótki spacer i znów widzę panią z okienka. Tym razem nie mówi nic tylko zaczyna rejestrować. Po chwili rzuca termin wizyty na za dwa tygodnie.

– chcielibyśmy jednak szybciej
– szybciej nie ma terminów
– to proszę taki znaleźć, gdyż ustawa gwarantuje mi dostęp do lekarza w dniu dzisiejszym lub maksymalnie w ciągu 7 dni.

Termin znalazł się na jutro.

Jaki z tego morał?

Nie mieszkamy w Polsce i nie płacimy składek ZUSu, ale również nie pobieramy żadnych świadczeń. Ciążę prowadzimy prywatnie, leki kupujemy bez zniżek, a rodzić będziemy za granicą w szpitalu opłaconym z naszej kieszeni. Do póki możemy sobie na to pozwolić, to nie chcemy być obciążeniem dla tego dogorywającego systemu ubezpieczeń społecznych.

Z drugiej jednak strony, będziemy wychowywać małą Polkę, która na pierwszym miejscu będzie stawiać paszport z Orłem. Ten jeden raz chcieliśmy skorzystać z przysługujących nam praw, jako polskim obywatelom i pójść do lekarza specjalisty. Pomimo pięknych regułek i haseł o uprzywilejowaniu kobiet w ciąży, trzy dni zajęło nam wyegzekwowanie naszych praw… Żal mi tylko tych wszystkich ludzi, którzy muszą na co dzień walczyć z taką niechęcią i agresją niedouczonych urzędników. Prawa kobiet w ciąży? W teorii jest cudownie!

3 KOMENTARZE