Ja to jestem sentymentalny gość. Zmian się nie boję, ale zawsze z małą łezką w oku patrzę na to co się kończy. Dziś przeprowadzamy się do nowego domu i wiem, że będzie dobrze, a nawet i lepiej. Ale z każdym miejscem łączą się konkretne historie i je też muszę przed wyjazdem spakować, bo już zawsze będą przy mnie. Jak ta o polskich „produktach” eksportowych.

Kilka kilometrów przed Santiago jest miejsce, gdzie można dostać świeże owoce i warzywa. A co najważniejsze, zawsze mają tam ziemniaki w bardzo przyzwoitej cenie. Nie jest to sklep, a raczej zadaszony kawałek terenu, szumnie nazywany budynkiem. Ta pokraczna budowla przypomina bardziej blaszany garaż, który to statystyczny Janusz ze szwagrem próbowali rozbudować. W tym centrum handlu płodami rolnymi pracują imigranci z Nikaragui i w czasie zakupów bardzo lubię z nimi rozmawiać. Po pierwsze to też są imigrantami, jak ja. A po drugie jestem równie głodny poznania ich kultury, co oni naszej.

Wybieram kolejne produkty i nagle dochodzę do językowej ściany. Nie pamiętam jak jest po hiszpańsku arbuz, na którego mam właśnie ochotę. Niestety nie znajduje się on w zasięgu mojego wzroku, więc zazwyczaj działający palec wskazujący, tym razem nie poratuje. Nie pozostaje nic innego jak czerpać z bardzo ograniczonego zasobu słów.

– chcę to! – zaczynam szyć wskazując na melona
– melón!
– tak… tylko cały zielony i nie melon…
– sandía!
– o to to to!

Młody „nica” prowadzi mnie do stosu arbuzów i zaczyna wybierać dla mnie ten „najlepszy”. Wiszące obok cebule przypominają mi, że i je mam na liście z zakupami. Ale znowu nie mogę sobie przypomnieć słowa. Jak jest cebula? Pokazuję paluchem i pytam:

– jak to jest po hiszpańsku?
– cebolla
– no właśnie! wiedziałem, że coś podobnego!
– que?
– po polsku to jest „cebula”
– a bo ty jesteś Polakiem?
– tak, soy Polaco

Już mam iść płacić, ale widzę, że obliczę mojego przyjaciela targają jakieś poważne rozterki. W końcu mnie pyta:

– a Polaco to jest z Polonii?
– no tak… Polonia – i już mam zacząć mu tłumaczyć, gdzie płynie Odra i gdzie mieszka smok Wawelski, ale ubiega mnie jego wesoły okrzyk:

– Polonia!! Lewandowski!

No i dobra. Był Papież, jest Lewandowski. Najważniejsze, żeby nas nie mylili z Gringo 😉

A na zdjęciu są dwa tukany, które przyleciały do nas na drzewo, aby się pożegnać.