To co teraz dzieje się na świecie, dało mi dużo do myślenia i chyba każdemu powinno. Jak bardzo jesteś przygotowany na niespodziewane? Czy pod presją czasu potrafisz znaleźć inne, lepsze rozwiązanie? Co zrobisz, gdy wszystkie pewniki zamienią się w „być może”? Takie pytania zakotłowały się w mojej głowie, gdy na lotnisku w Miami usłyszałem, że nie wsiądę do samolotu do którego wsiąść powinienem. Rzekomo ze względu na zamknięcie granicy przez kostarykański rząd. Niby wiem, że to się faktycznie dzieje, ale według oficjalnych informacji dopiero za kilkanaście godzin. Po drugie jestem rezydentem, którego to ograniczenie nie dotyczy. Tyle teoria. Praktyka linii lotniczej była jednak zgoła odmienna – nie wpuszczą mnie i już. Ewidentnie przeniosło mnie do świata, gdzie rzeczywistość układa sam Bareja! Nie mamy pana płaszcza i co pan nam zrobi?

Zostałem więc na lotnisku z dwoma wielkimi torbami i zerowymi szansami na powrót do domu. Jeżeli czegoś szybko nie wymyślę to czekają mnie trzy tygodnie w Miami. Sama wizja może nie najgorsza, ale… Za dwa dni powinniśmy się przeprowadzić do nowego domu. Klucz od tego domu leży w samochodzie. Samochód stoi zaparkowany na płatnym parkingu w San Jose. Kluczyki od samochodu mam ja. Ja jestem w Miami. To wszystko razem tworzyło niesamowity ciąg zależności. Niby niepowiązanych, a jednak potrzebujących siebie nawzajem. A mianownikiem tego wszystkiego jestem ja. Muszę wrócić do domu!

Usiadłem na chwilę, aby uspokoić nerwy i pomyśleć co robić dalej. Pomimo wielu moich niedoskonałości mam jednak cechy, z których jestem bardzo dumny. Jedną z nich jest analityczny umysł, który zawsze gdy pojawia się problem podsuwa mi ewentualne rozwiązania, zamiast wpychać mnie w szaleństwo płaczu i wykrzykiwania „dlaczego ja”. I w tym momencie również mnie nie zawiódł. Wyobrażam go sobie jako siedzącego w fotelu dojrzałego mnie, który powoli odkłada gazetę, pyka fajkę i pyta:

– w czym dokładnie mamy teraz problem?

A w drugim kącie mojej wyobraźni stoję młody ja, który po prostu ma ochotę coś rozjebać.

– no jak to w czym?! Jestem zmęczony, głodny i wkurwiony na tych debili! Najchętniej to bym rozwalił im cały ten kantorek!

– to oczywiście jest jedna z opcji, ale pomimo niewątpliwych zalet ma też jedną poważną. Nie wrócimy do domu, bo nas aresztują za pobicie i uszkodzenie mienia! I to jeszcze na lotnisku!

– to co mam zrobić?!

– jest godzina 22, a więc dziś nie zrobimy już nic. Jutro zadzwonimy do linii lotniczej albo nawet pojedziemy do kostarykańskiego konsulatu i poprosimy ich o pomoc. Póki co trzeba znaleźć jakieś miejsce, aby się umyć, przespać i napchać kichę.

I w taki oto sposób wylądowałem w obskurnym motelu w szemranej dzielnicy, gdzieś w Fort Lauderdale. Motel był wyciągnięty żywcem z hororów klasy B. Czułem się jak na planie filmowym i z nieudawanym strachem odsuwałem zasłonkę prysznica. Byłem więcej niż pewien, że znajdę tam zwłoki. Na całe szczęście dojrzałem jedynie uciekającego karalucha.

Siedząc na łóżku zastanawiałem się jakie mam opcje. Mogę zostać w USA na najbliższe kilka tygodni, ale to by było tragiczne w skutkach. Szczególnie finansowych. Mogę też spróbować polecieć do Panamy i przedostać się do Kostaryki przez granicę lądową. Ta jednak jest już zamknięta od strony panamskiej, podobnie zresztą jak i Nikaragua. Wychodzi na to, że muszę znaleźć się na pokładzie samolotu w ciągu następnej doby. Postanowiłem następnego ranka pojechać do konsulatu Kostaryki.

Konsulat Kostaryki w Miami

Konsulat znajduje się w niepozornym budynku w centrum Miami. Niestety Pani konsul jeszcze nie było, ale pod drzwiami poznałem Seera. Okazało się, że mieliśmy siedzieć w tym samym samolocie, ale i jemu odmówiono wejścia na pokład. Siedząc na podłodze pod drzwiami konsulatu, mieliśmy sporo czasu na poznanie się oraz wymyślenie jakiegoś planu awaryjnego. Jemu też bardzo zależało na powrocie, gdyż za dwa tygodnie miał zostać ojcem. Burza mózgów zawiodła nas do takich pomysłów, jak nielegalne przekroczenie wszystkich granic od USA po Kostarykę. To oczywiście wizja bardzo romantyczna, ale mało realna. W tych rozważaniach udało nam się znaleźć inny lot, który powinien dolecieć do Kostaryki na kilka godzin przed zamknięciem, a więc teoretycznie ratował nasze dupska. Po 48 minutach oczekiwania na połączenie, dostaliśmy informację, że nie ma przeciwwskazań, abyśmy w tym samolocie się znaleźli. Czym prędzej kupiliśmy bilety i popędziliśmy w stronę lotniska. Kurde… 21 wiek ma jednak sporo plusów…

Lotnisko w Miami wyglądało jak z filmów katastroficznych – nie było prawie nikogo. A trzeba dodać, że to jest jedno z najbardziej uczęszczanych lotnisk w USA. Wpadamy slizgiem na odprawę i słyszymy, że… granica jest zamknięta i nigdzie nie polecimy… Kurw@ mać! Błagania na nic się zdają, podobno jest zamknięta i tyle. Na całe szczęście menedżer miał w sobie tyle przyzwoitości, że specjalnie dla nas poszedł sprawdzić i doczytać. Kiedy wrócił powiedział tylko:

– macie szczęście! Zamknięcie jest od 23.59. Możecie lecieć!

I w ten sposób doleciałem do San Jose, gdzie nie było najmniejszych oznak paniki, czy też zamknięcia granicy. Nie zadano mi żadnych pytań, ani nie zmierzono temperatury. Jedyne co się zmieniło to ustawione plakaty informacyjne, które były po prostu śmieszne na tle tej całej nonszalancji. Obawiam się, że wirus jednak nie umie czytać…

Lotnisko w San Jose

Odebrałem samochód z parkingu, odwiozłem nowego kolegę i popędziłem w stronę domu. Przez te kilka godzin jazdy zastanawiałem się nad tą przedziwną huśtawką. Coś z pozoru złego i bardzo negatywnego, może zamienić się w nową znajomość i niezłą przygodę. Może więc nie bedzie wcale tak źle!