W czasach mojej edukacji pokutował pokomunistyczny mit, że studia i etat to wyznacznik sukcesu. To właśnie ta „dobra praca” jest celem mojego żywota. Nikt nie potrafił jednak powiedzieć co to znaczy, a moje dociekania w tym temacie pozostawały bez odpowiedzi.

Nie raz słyszałem, że tamten wujek, czy ten sąsiad to mają dobrą pracę. Mają ciasne mieszkanie, jeżdżą fiatem Uno, a na wakacjach to byli ostatnio trzy lata temu w Ustce. A każdy urlop spędzają z browarem w ręku, robiąc remont. Ewentualnie smażąc dupsko na Rodos. Ale nie tym greckim, a tym na obrzeżach każdego miasta, gdzie nad wejściem straszy zardzewiały napis Rodzinne Ogródki Działkowe.

I w końcu to odkryłem. Dobra praca, wbrew pozorom nie ma nic wspólnego z zarabianiem. Całe to oszustwo polega na pozornej stabilności. Może być chujowo, byle by było stabilnie. O to w tym wszystkim chodzi. Musi być stabilnie na tyle, żebyśmy nie chcieli nic zmieniać. Przez całe moje życie wykonywałem bardzo różne zajęcia, ale tylko dwa razy pracowałem na etat. Jednak oba te przypadki pozostawiły u mnie podobne wrażenie. Jedynie pobudki były inne.

Wyrzucili mnie ze szkoły.

Muszę się przyznać, że z edukacją nigdy nie było mi po drodze. A właściwie nie z samą edukacją, co z systemem szkolnictwa. Kiedy ja chodziłem do szkoły to na porządku dziennym było zachowanie, które dziś nazwalibyśmy przemocą psychiczną. Moimi nauczycielami byli przegrani frustraci, którzy powinni mieć sądowy zakaz zbliżania się do dzieci. Tak było w większości szkół w tych latach, a o takich twardych nauczycielach mówiło się, że jest „dobry, bo wymagający”.

Ta awersja do szkoły i nauczycieli skutkowała „kiblowaniem”, a w końcu wyrzuceniem ze szkoły za złe sprawowanie. Tak, to prawda. Zostałem wyrzucony z liceum, co z pewnością przysporzyło mojej Mamie wielu siwych włosów. Jakby tego było mało, to matury też nie zdałem i konieczna była poprawka na koniec sierpnia. To niestety zamknęło mi drogę na studia, przynajmniej do następnego roku. Koniec, końców ukończyłem dwa kierunki studiów. Jednak już nie dlatego, że musiałem, ale bo chciałem.

Pierwsza praca na etat.

Sytuacja nie wyglądała kolorowo, bo za wszelką cenę nie chciałem dostać się do kolejnej szkoły patologii, czyli do wojska. Zapisałem się więc na policealną szkołę „niewiadomoczegoipoco”, tylko dla świstka poświadczającego moją dalszą edukację. Wtedy też dostałem pierwszą pracę na etat. Była to praca na stacji z gazem LPG, niestety w systemie 2-zmianowym. Te cholerne półprzytomne nocki i ciągnące się dni, zrodziły pierwszy ważny fundament dalszego życia.

Ja tu tracę czas, a gówno zarabiam! W ten sposób nigdy się stąd nie wyrwę!

Może chciałbyś mi pomóc i zarobić parę złotych?

Ten telefon przyszedł niespodziewanie, a zmienił całe moje życie. Śmiem twierdzić, że gdybym wtedy nie odebrał, to dziś nie byłbym w Kostaryce. Cholerny efekt motyla…

– cześć, mówi K. Chyba mnie kojarzysz?

– no pewnie – odpowiedziałem szybko, chociaż prawie go wtedy nie znałem. Jakiś czas później został moim wspólnikiem w pierwszej firmie.

– a to fajnie. Słuchaj, wysypał mi się jeden chłopak, a mam robotę do skończenia. Pomyślałem, że może chciałbyś mi pomóc?

– a co jest do zrobienia?

– trzeba umyć okna na urzędzie. Liny są na miejscu, potrzebujesz tylko swój sprzęt.

praca na etat
Demontaż anteny z komina. Wieeeele lat temu.

Ponieważ od wielu lat się wspinałem, a od niedawna również chodziłem po jaskiniach to sprzęt owszem był. Jednak nigdy nie zajmowałem się pracami na wysokości i troszkę mnie to przerażało. Poprzestawiałem sobie grafik w pracy i poszedłem do nowej. Po pierwszym dniu byłem wniebowzięty! Cały czas coś się działo mimo, że byliśmy tylko we dwóch. Do tego wiszenie na linach dawało tak odmienne uczucie od siedzenia przez 12 godzin w kanciapie. Jakby tego było mało to na koniec dnia dostałem do ręki tyle, co moja tygodniówka na śmierdzącej stacji. Po pierwszym razie przyszły kolejne „fuchy” i stały się moim sposobem na życie. Mogłem zapomnieć o smrodzie gazu.

Teraz w tydzień zarabiałem więcej, niż potrzebowałem na miesiąc. Co więcej, mogłem podróżować i wspinać się gdzie tylko chciałem! Przez kilka lat byłem na długich wyprawach w Abchazji, Kirgizji, na lodospadach w Norwegii, wiele razy na wielkich ścianach we Włoszech, czy Hiszpanii. I tu właśnie przyszła druga lekcja:

Nie mogę pracować na stałe, bo nie będę miał czasu, ani środków na przyjemne rzeczy.

Druga praca na etat.

Drugi etat załapałem wiele lat później, już tutaj w Kostaryce. Z powodu wykształcenia i wcześniejszego doświadczenia w IT, dostałem pracę w korporacji. Co więcej praca była zdalna i całkiem dobrze płatna. Czy można było wyobrazić sobie coś lepszego? Po raz kolejny byłem wniebowzięty. Co prawda pracuję po 8 godzin dziennie, ale z własnego domu i nie muszę tracić czasu na dojazdy. Dodatkowo za zarabiane pieniądze mogę utrzymać całą rodzinę i możemy żyć w tropikach. Po prostu bajka.

Jednak po kilku miesiącach zostałem zwolniony. Bez słowa wyjaśnienia, czy jasnego powodu. To cholernie zabolało i wywołało panikę. Maślane warunki pracy rozleniwiły mnie na tyle, że zapomniałem o swoich planach. Niewiele zrobiłem w kierunku ich realizacji, a teraz leżały zakurzone i niedokończone. I to właśnie przyniosło kolejną nauczkę:

Nie mogę pracować na etacie. Uzależnienie od obcej osoby, jest niebezpieczne dla mojej rodziny.

Stabilnie, ale na moich zasadach.

Bardzo potrzebuję stabilności, ale bez sprzedawania większości mojego czasu. Doby nie rozciągnę, a więc to co mnie ogranicza to właśnie czas. Jedynym zasobem, który nie jest skalowalny jest właśnie nasz czas. Zabieranie go rodzinie i moim pasjom, na rzecz obcej osoby jest po prostu nieakceptowalne. Jedynym rozwiązaniem jest własna działalność.

Nie bez powodu postanowiłem opisać cały ten proces, który przywiódł mnie do tego miejsca. Chcę zacząć dzielić się z wami wszystkimi krokami oraz rozterkami na drodze, którą obraliśmy. Powiem jakie mamy złożenia finansowe i czasowe. Jakie kroki i inwestycje podejmujemy. Czy w końcu ile udało się nam zarobić. Nie ma to być poradnik dla przedsiębiorców, ale pewnego rodzaju studium przypadku. Tak dla was, jak i dla mnie – kiedy za kilka lat będę się albo śmiał z dzisiejszych wątpliwości, albo pluł sobie w brodę.   

Co jednak chcę podkreślić, nie neguję pracy na etacie i nadal trochę zazdroszczę wszystkim znajomym, którzy mają takie zatrudnienie. Ja jednak wiem, że to nie jest rozwiązanie dające się pogodzić z moimi założeniami. Musiałbym pójść na daleko idące ustępstwa. Tego jednak robić nie chcę. Przynajmniej dopóki nie spróbuję wszystkich innych możliwości. Wtedy wrócę z tarczą lub na tarczy.

To się nie uda.

Chcesz mi powiedzieć, że to się nie uda? Masz rację. Jednak i ja mam rację mówiąc, że to się z pewnością uda. Bo życie jest jak kot Shrodingera – jest jednocześnie żywy i martwy, dopóki nie odważymy się zajrzeć do tego cholernego pudełka. Albo mówiąc inaczej – przecież wiadomo, że są dwa uda. Albo się uda, albo się nie uda.

Jeśli możesz to stań w moim narożniku i daj jakiś znak. Zostaw komentarz, „lajka” na Facebooku, albo napisz email. Jeżeli chcesz to dopisz się do newslettera, a na bieżąco będę Cię informował o nowych wpisach.