Zamknąłem za sobą drzwi mieszkania i jak nigdy, przekręciłem oba zamki. Czułem się dziwnie niespokojny i nie mogłem zrozumieć co tu się wydarzyło. Czy gość, który mnie szuka to ten z tramwaju? Czy to jest możliwe, że ktoś mnie śledzi? Jeżeli tak to z jakiego powodu? Przecież moja zwyczajność i wyjątkowo monotonny tryb życia, nie mogą być dla nikogo na tyle interesujące, aby za mną łazić. To z pewnością jest dziwny zbieg okoliczności, a gość ze sklepu to nie ten sam, którego widziałem wczoraj. Zostawiłem te myśli i czekając, aż jajka ugotują się na twardo zacząłem porządkować mój szklany stolik. W koszu wylądowała kupa ulotek, niepotrzebnej poczty i niedojedzone kawałki pizzy. Przetarłem nawet na mokro mój mebel kolejny raz powtarzając sobie, że szklany stół to był najgłupszy pomysł na urządzenie tego mieszkania. W tym pośpiesznym sprzątaniu, wpadła mi w rękę koperta, której tak bardzo próbowałem wczoraj unikać. Usiadłem ciężko na kanapie i niechętnie otworzyłem ten cholerny list. Wyciągnąłem złożoną na pół kartkę, na górze której wielkimi literami atakował mnie niepokojący napis. Sąd Rejonowy dla Wrocławia-Fabrycznej, II Wydział Karny. Niestety dalej nie robiło się lepiej, gdyż treść listu nie pozostawiała złudzeń co do jego celu. „Wezwanie w charakterze świadka. Stawiennictwo obowiązkowe pod rygorem przymusowego doprowadzenia”. Tak… oczyma wyobraźni widziałem już jak grupa antyterrorystyczna wysadza moje drzwi i wpada przez okna, aby mnie pojmać i doprowadzić przed oblicze sprawiedliwości. To by było w sumie emocjonujące przeżycie… Przez chwilę rozważałem taką opcję, ale uświadomiłem sobie, że to chyba tak się nie odbywa. Zamiast komandosów, wysłaliby do mnie otyłego dzielnicowego z jakimś szeregowym pomocnikiem. Granatów hukowych też pewnie by nie było, co najwyżej posłaliby mi kilka kurew, żebym nie robił problemów i się pospieszył. Stawić się chyba jednak trzeba, ale wcześniej koniecznie muszę porozmawiać z prawnikiem. To jednak dopiero mnie czeka w przyszłości, a teraz jajka już są chyba gotowe.

Wraz z kanapkami postanowiłem zaserwować sobie herbatę z cytryną, która zawsze magicznie poprawia mi nastrój. Czekając, aż czajnik zacznie gwizdać zacząłem ponownie przeglądać tę dziwną gazetę. Jeszcze raz przeleciałem wzrokiem przez wszystkie artykuły oraz dopisek, który udało mi się znaleźć. To niesamowite, że ktoś kiedyś trzymał w rękach ten kawałek papieru i czytał o najnowszych wydarzeniach. A blisko czterdzieści lat później leży rozłożona w mojej kuchni i jest tak bardzo nieaktualna. Zamaszystym strumieniem zacząłem zalewać herbatę i gdy już kończyłem, usłyszałem cichy trzask. Od kubka odpadło ucho, a większość wrzątku rozlała się po kuchennym blacie. Gorąca fala dosięgła rozłożonej gazety, która to zaczęła chłonąć wodę z szybkością jaką górnik po szychcie wlewa w siebie piwo.

– nosz kurwa… – zakląłem pod nosem i pospiesznie rzuciłem się do ratowania gazety za pomocą kawałka papierowego ręcznika. Większość zdążyła już wsiąknąć, na szczęście tylko w niezadrukowany margines. Podniosłem ją do góry i próbowałem wysuszyć, jednak zalane miejsce zdążyło się pomarszczyć niczym skóra na palcach, gdy siedzisz za długo w wannie. Nagle przypomniało mi się, że przecież kiedy Ona wyprowadzała się w pośpiechu, wyzywając mnie i przeklinając na kilka pokoleń do przodu, to jednak nie zabrała wszystkiego. Jedną z tych zapomnianych rzeczy była suszarka do włosów. Tyle razy planowałem ją wyrzucić, ale dochodziłem do wniosku, że może któraś z moich koleżanek będzie kiedyś potrzebowała. Żadna nigdy o suszarkę nie zapytała, ale teraz może być więcej niż przydatna. Przyniosłem więc z łazienki małą suszarkę z wściekle poplątanym kablem, który jakoś tak idealnie mi pasował do Niej. Podłączyłem do gniazdka i chwilę zastanawiałem się jak ją włączyć. Cichy ‘pstryk’ i z kratkowanego wylotu zaczął wydobywać się przyjemnie ciepły podmuch. Z niewielkiej odległości nakierowałem strumień powietrza na zmoczoną gazetę. Już po chwili zaczęło to przynosić pożądane efekty i papier zaczął jaśnieć. Pojawiło się również kilka ciemnych plam, które razem układały się w ciekawą regularność. Przyjrzałem się temu dokładniej i nie mogłem oprzeć się wrażeniu, że ten przypadkowy wzór wygląda jak litery alfabetu. Kolejny raz sięgnąłem po telefon i sprawdzoną już metodą, powiększyłem zalany fragment. Moim oczom ukazało się kilka liter:

T A M  G D

Wyglądało to na odręczne pismo, ale nie miało żadnego sensu. Może to jakaś drukarska stopka lub oznaczenie partii? A dlaczego nie było widać tego wcześniej? Pewnie to tylko stare bazgroły, które z czasem wypłowiały i przestały być czytelne. Dopiero po zmoczeniu wrzątkiem i wysuszeniu, ponownie stały się widoczne. Już miałem zaakceptować takie wyjaśnienie, gdy przez głowę przeleciał mi strzęp zasłyszanej kiedyś informacji. Odłożyłem suszarkę i poszedłem po laptopa. Nie do końca wiedziałem jak sformułować tę myśl i co wpisać w wyszukiwarkę, więc wklepałem po prostu „cytryna szpiedzy”. W pierwszej kolejności dowiedziałem się, że cytryna jest dobra na popękane pięty. Nie o taka informację mi jednak chodziło. Przeglądając nagłówki kolejnych wyników wyszukiwania, w głowie pojawiło się takie zaczepne i jednocześnie retoryczne pytanie. Jak my żyliśmy kiedy nie było Internetu..?

W końcu znalazłem to czego szukałem. Okazuje się, że można odzyskać ukryty lub wypłowiały tekst, gdy się papier zamoczy i potraktuje ciepłem. Czyli moja przygoda z herbatą była nieplanowaną pracą śledczą. Wróciłem do rozłożonej gazety i długo się nie zastanawiając przejechałem wilgotnym ręcznikiem po całości marginesu. Chwilę odczekałem i ponownie poddałem ten fragment suszeniu. Ku mojemu wielkiemu zaskoczeniu to zadziałało! Zaczęły się pojawiać kolejne małe litery, które układały się w regularne ciągi przypominające słowa. Powiększyłem tekst i moim oczom ukazało się jedno zdanie:

TAM GDZIE PODDAŁ SIĘ WROCŁAW

Totalnie nic mi to nie mówiło i szczerze mówiąc troszkę się zawiodłem. Liczyłem na odkrycie jakiejś tajemnicy, a nie notatek kogoś, kto próbował rozwiązywać krzyżówkę. I to pewnie siedząc na kiblu. Złożyłem całą gazetę i przez moment  myślałem, aby ją po prostu wyrzucić do śmieci. Jednak w ostatniej chwili wpadłem na pomysł, że oddam ją Jurkowi. On lubi takie smaczki to pewnie z chęcią przejrzy ten artefakt. W tej samej chwili mój telefon zaczął wściekle podskakiwać od wibracji przychodzącego połączenia.   

– dzień dobry panie Pawle! Co słychać?

– dzień dobry panie Mateuszu, właśnie jem śniadanie i o mało co poparzyłbym się gorącą herbatą.

– a widzisz, bo trzeba pić zimne, a nie gorące. Ja właśnie w tej sprawie dzwonię.

– kontynuuj…

– proponuję, abyśmy dziś zrobili mały obchód i wlali w siebie trochę zimnej wódki

– sam nie wiem, czy mam dziś nastrój na taki patrol…

– obiecuję, że się niczym nie oparzysz!

– no dobra, przekonałeś mnie.

– no i elegancko! Widzimy się o 18 w „Setce”.

Zgodziłem się nie z powodu wizji kolejnego pijaństwa, ale ze względu na fakt, że tan alkoholik… jest moim prawnikiem. To znaczy, ja nie mam swojego prawnika, jak to miewają w amerykańskich filmach. On jest po prostu moim kolegą, który wykonuje ten szemrany zawód. I to do niego bym dzwonił w razie problemów. I to właśnie z nim muszę porozmawiać o mojej kopercie i czającym się w niej wezwaniu.

Spojrzałem na zegarek. Dochodziła pierwsza, a więc miałem jeszcze sporo czasu do spotkania. Usiadłem na kanapie i dopijając resztki herbaty zalogowałem się na konto w banku. Jeden rzut oka wystarczył, aby po raz kolejny potwierdzić, że nic się tam nie zmieniło. Nie wiem właściwie po co to zrobiłem bo przecież dziś jest sobota i żadne przelewy nie przyjdą. A nawet jeżeli przyjść by mogły, to mieszkam w Polsce i jeszcze nigdy nie zdarzyło mi się otrzymać należnych pieniędzy w terminie. Tu nikt nikomu nie płaci na czas, a często nie płaci wcale. Po prostu… Taki mamy klimat… Każda taka sytuacja dokładała kroplę goryczy do czary, w której pływałem i z dnia na dzień coraz bardziej traciłem w niej grunt. Już nie potrafiłem się utrzymać na powierzchni z taką łatwością jak kilka lat wcześniej. Nie chciałem dalej udawać, że niepodpisane koperty przekazywane z ręki do ręki to normalny element „uczciwego” biznesu. Czułem, że się duszę i chciałem uciec jak najdalej się tylko dało. Zostawić całe to bagno, te wszystkie dziwne koneksje, o które nie zabiegałem i zacząć wszystko od nowa gdzieś na końcu świata. Z tego wewnętrznego krzyku rozpaczy zaczęła kiełkować myśl, aby marzenia przekuć w czyn. Potrzebowałem jednak jeszcze trochę czasu.   

abys-milczal-herbata-z-cytryna

Wyszedłem z domu wcześniej, aby zajrzeć jeszcze do Jurka i dać mu mój mały prezent. Tego dnia miał jednak wolne, więc gazetę zostawiłem cycatej pracownicy i prosiłem o przekazanie. Na przystanku długo nie czekałem i po chwili siedziałem w tramwaju. Kilkanaście minut później wysiadłem przy przejściu Świdnickim. Szybko przeszedłem na drugą stronę ulicy i byłem u celu. Z daleka widziałem, że w środku czekał już na mnie mój kompan. Gdy tylko wszedłem poderwał się z barowego stołka, aby mnie przywitać. Zrobił to ze zręcznością gazeli chociaż nigdy nie posądzałbym go, że jest do tego zdolny. Jego dwumetrowe i grubo ponad 100kg ciało mogło robić bardziej za lodołamacz, niż baletnicę.         

– witaj przyjacielu!

– cześć!

– słuchaj jaką ci muszę opowiedzieć historię! Poznałem kilka tygodni temu taką Olę i.. – przerwał na moment, aby poprosić barmankę o dwa piwa – spotkaliśmy się kilka razy i już prawie do czegoś doszło, ale wyobraź sobie, że jest moją kuzynką!

– o ja pierdolę…

– no i stary, wyobrażasz sobie? Prawie się przespałem z własną kuzynką. Co prawda jakąś bardzo daleką, ale jednak…

– muszę ci przyznać, że zawsze potrafisz mnie zaskoczyć!

– tak… ale opowiadaj co słychać u ciebie?

– no właśnie… mam do ciebie taką jedną sprawę…

– o nie, nie! – przerwał mi w połowie zdania – o tym możemy porozmawiać w godzinach pracy, a teraz to ja piję piwo.

I tak spędziliśmy cały wieczór, pijąc piwo na zmianę z wódką i przegryzając tatarem oraz śledzikami. Nie pamiętam ile wypiłem, ale nie było tego mało. Kiedy się żegnaliśmy na zegarku było po drugiej w nocy. Jedynym ekonomicznym sposobem na dostanie się do domu był nocny autobus 245, który z Rynku przewiezie mnie na Kozanów. Tam jeszcze krótki spacer przez park i wyłożę się na moim wygodnym łóżku. O ile oczywiście wcześniej nie zasnę na ławce, albo się nie obrzygam. Albo i to i to. Jedno jest pewne. Więcej nie piję!

Wytoczyłem się na moim przystanku docelowym i zdecydowanym zygzakiem ruszyłem w stronę domu. Człapałem krok za krokiem przez ciemny park, a jako punkt odniesienia wybrałem resztki ogrodzenia Żydowskiego cmentarza. Nie wiem, czy to przez alkohol, ale ta noc wydawała się wyjątkowo przyjemna. Oczywiście, jak na tę porę roku. Moje pijackie rozmyślania przerwał głośny szelest. Odwróciłem się w jego kierunku i poczułem jak coś przelatuje przed moją twarzą, aby chwile później uderzyć mnie prosto w skroń. Upadłem, a stróżka krwi z przyjemnym ciepłem zaczęła wędrować po mojej twarzy. Zapadłem się w pustkę.


CIĄG DALSZY NASTĄPI…